Mam siedem lat i poczucie, że jestem najbardziej nieszczęśliwym i samotnym dzieckiem świata. Rodzice się kłócą. Trzydziestosześciometrowe mieszkanie w bloku z wielkiej płyty – nie da się nie słyszeć przykrych słów, którymi mama przerzuca się z tatą każdego dnia. Tata przynosi go pod kurtką pewnego grudniowego popołudnia. Oczywiście o niego też jest awantura, ale w końcu zostaje. Do mojej dorosłości, gdy jako prawie jedenastoletni staruszek musi dostać wiadomy zastrzyk. Ma na imię Tramp. Gdy odchodzi, płaczę po nim bardziej niż po śmierci babci. To on, a nie ludzie, dał mi poczucie, że ja –...